Historii Ananasa-Reksia ciąg dalszy

Historii Ananasa-Reksia ciąg dalszy
19 lipca 2012 Beta Plus

Historii Reksia ciąg dalszy.

Niestety zły. Znalazłam Reksiowi (zwanemu także Ananasem) rodzinę adopcyjną. Ludzie spodobali mi się od pierwszego telefonu – sympatyczni, z odpowiednimi warunkami, a za referencje niech posłuży fakt, że niedawno stracili czternastoletniego jamnika, chorującego zresztą przez wiele lat na padaczkę. Czy może być lepsze miejsce? Dodam, że zasadniczo Państwo chcieli psa ze schroniska (brawo!), tyle, że w schronisku zostali potraktowani bardzo dziwnie i w końcu, przeglądając ogłoszenia o psach do adopcji trafili do mnie. Żeby było jeszcze sympatyczniej, mają uroczą westkę, która zapewne stanowiłaby świetną koleżankę dla Reksia. Państwo przyjechali w sobotę około 10, miło porozmawialiśmy z godzinkę, spisaliśmy umowę adopcyjną,  wreszcie pożegnałam Reksia, wraz z Piotrem odprowadziliśmy go do samochodu, zapakowaliśmy na tylne siedzenie z Westusią i Panią i  pomachali z poczuciem dobrze spełnionego zadania. W końcu Reks spędził z nami pół roku, został kompleksowo odrobaczony i zaszczepiony, prawie przestał się bać mężczyzn i okazał się bardzo fajnym facetem. Po odjeździe gości z Reksem, Piotr z dziećmi pojechał na zakupy do Sieradza, a ja zajęłam się obiadem. Nagle telefon. Okazało się, że Państwo zatrzymali się na postój w miejscowości Janków Drugi, pomiędzy Kaliszem a Wrześnią i Reksio zwiał. Zanim Piotr dojechał z Sieradza, zanim wskoczyliśmy do samochodu i dojechaliśmy do Jankowa minęły jakieś dwie godziny i po psie został tylko siwy dym. Łaziliśmy przez dwie godziny, wydzierając się na cały regulator, ale bez rezultatu. Trudno się dziwić – dookoła lasy, pola i łąki, po horyzont! Dla beagle – raj… W końcu nowi państwo udali się centrum kulturalnego wsi (miejscowej knajpki) i zostawili namiary na siebie i na nas a potem nie pozostało nic innego, jak wrócić do domu. W domu znalazłam namiary na kilka firm, działających w Jankowie i obdzwoniłam ludzi z prośbą o kontakt, jeśli ktokolwiek Reksa przygarnie (będzie nagroda!). Na efekt nie czekałam długo, telefon zadzwonił około drugiej w nocy, że widziano Reksa krążącego po okolicy. Czyli żyje i nie kieruje się w konkretnym kierunku, tylko penetruje okolice. O świcie ruszyliśmy do Jankowa, ale Reks się nie pojawił. Objechaliśmy pędem okolicę, ale bez rezultatu. I musieliśmy szybko wracać, bo przecież jechaliśmy na komunię Piotrusia, czyli chrześniaka mojego męża. Teraz robię ogłoszenia, jutro spróbuję dodzwonić się do szkoły, może ogłoszenie wśród dzieci przyniesie rezultaty. A żeby jeszcze bardziej skomplikować sytuację, nasz samochód podczas powrotu z komunii zaczął mrugać światełkami kontrolek, niedwuznacznie sugerując wizytę u mechanika, co niewątpliwie utrudni poszukiwania. Niefajnie jest. Ale komunia jako impreza rodzinna była bardzo udana, przy czym Bibiana, która jest już dwa razy taka, jak szczeniątko, które dwa tygodnie temu przywieźliśmy z Pragi, tak szalała po ogrodzie, że wreszcie zaliczyła oczko wodne (ku zaskoczeniu dorodnych, kolorowych rybek, które dotąd nigdy psa w wodzie nie gościły). Mokra Bibi jest równie urocza, jak sucha i humorek wcale się jej nie popsuł, z czego wnioskuję, że rybki powinny się przygotować na częste wizyty Bibi.